Północny Punkt Widzenia

Biathlon, studia i życie w Norwegii według Człowieka Północy...

Tragikomedia po enefzetowsku

Do wyjazdu na studia zostało nieco ponad miesiąc. Wydawać by się mogło, że wszystko już załatwione, podróż zaplanowana i to nie byle jaka, bo do Alty będzie mi dane pojechać samochodem, przez piękną Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę. Ze strony uczelni też już wszystko jest gotowe, o czym pisałem w poprzednich postach na temat studiów za granicą. Pozostaje jednak jeden problem, który niby nie powinien sprawiać trudności, a jednak nie pozwala na odetchnięcie z ulgą. Jak można by się spodziewać, rzeczony problem leży po stronie polskiej, a konkretnie tam, gdzie praktycznie nic nikomu nie udaje się załatwić, czyli w NFZ. Tak, moi drodzy, również mi przyszło się zmierzyć z tą instytucją, w której nawet zegarom odechciewa się działać. A wszystko przez ubezpieczenie, konieczne podczas pobytu za granicą, w postaci Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego. Jak ją dostać? Albo raczej: jak jej nie dostać? Zapraszam do przeczytania historii o świecie prawdziwej paranoi, do którego trafiałem w każdej z kilku wizyt w placówce NFZ.


Wizyta pierwsza, przychodzę sobie niczego nieświadomy, sądząc, że wszystko uda się załatwić szybko i bezboleśnie. Działo się to wtedy, gdy jeszcze nie otrzymałem nawet listu przyjęcia od uczelni. Wchodzę więc do prawie pustego budynku (aż dziwne, że nie było gigantycznych kolejek), zaraz później w jednym z pokoi siadam na przeciw urzędniczki. Zawiązuje się dialog:
Ja: Dzień dobry, chciałbym złożyć wniosek o wydanie EKUZ.
Pani: Formularz proszsz... 
Wręczam wniosek. 
P: A ma pan potwierdzenie z uczelni? 
J: Jeszcze nie.
P: To proszę przyjść, jak będzie.
No głupi ja, jak śpiewa Ørganek. Nie mam jeszcze dokumentów, a się pospieszyłem ze składaniem wniosku. Następna wizyta była już po tym, jak otrzymałem list przyjęcia. Znów ten sam budynek, znów zero ludzi, ten sam pokój, ale inna pani urzędnik. I znów dialog:
J: Dzień dobry (...) EKUZ.
Od razu wręczam dokumenty wszystkie jak leci, łącznie z listem przyjęcia. Pani uważnie się im przygląda.
P: Dobrze. Tutaj tylko nie ma dokładnej daty rozpoczęcia i zakończenia semestru, a karta może zostać wydana tylko na okres semestru.
J: No to jest napisane, że od sierpnia do czerwca trwa rok akademicki. To nie wystarczy?
P: Nie.
Coś tu nie gra, przecież dostałem ten dokument, nawet przy ewentualności wyrabiania wizy do Norwegii (której na szczęście nie potrzebuję) byłby on honorowany jako wystarczający. Tymczasem brak dat i już źle? No dobrze, pomyślałem, głupi ja, zaraz napiszę do uczelni z prośbą o wpisanie dat. Odpowiedź na e- mail przyszła szybko, ale najwyraźniej bardzo dziwne musiało być moje zapytanie o dokładne daty, bo przysłano mi tylko link do ich strony internetowej, gdzie były one zamieszczone. W sumie to rozumiem, nawet sam mogłem to sobie wcześniej wydrukować i jest to zupełnie normalne, że nie ma na tym tysiąca podpisów i pieczątek. No więc czas na trzecią wizytę. Zaczynają się wakacje, więc tym razem ludzi jest dosyć sporo, "wreszcie" mam swoje kolejki. Po chwili czekania znów siedzę naprzeciwko pani urzędnik, znów innej od poprzedniej (bo w całej placówce pracują trzy).
J: Dzień dobry (...) EKUZ.
Dokumenty lądują na stole. Tym razem mam realną szansę na dostanie tej karty! Wygram to! Dam radę, mam wszystko!
P: Dobrze. A co to za dokument, proszę mi to przetłumaczyć.
Nope, przegrałem.
J: To jest list przyjęcia, tu jest napisane, że zostałem zaakceptowany na takim kierunku na tej uczelni.
P: No niestety to nie jest równoznaczne z byciem studentem. Pan musi przynieść legitymację albo zaświadczenie z uczelni, że jest pan studentem, a nie tylko przyjętym na studia.
J: Ahaaaa? Ale przecież tu jest wszystko napisane, kiedy co i jak, więcej dokumentów nie dostanę.
P: To niech Pan do nich napisze.
Na pewno coś tu nie gra. Jak mam pokazać legitymację, skoro jestem tu, a uczelnia, która mi ją wyda, ponad 2000 km stąd? Czyli najlepiej by było, żebym przyjechał sobie z Alty tylko po to, żeby złożyć wniosek? Przecież to chore. A zaświadczenie? No jest list przyjęcia, a jego otrzymanie jest za granicą równoznaczne z byciem studentem, a nawet jeśli nie, to jak inaczej mam dostać tę kartę? Przypomnę: karta jest potrzebna, żebym w ogóle został zaprzysiężony jako student, a według NFZ muszę być zaprzysiężony, aby dostać kartę. Tym samym polskie realia przypomniały, jak bardzo można nienawidzić swojego kraju. Wpadłem jednak na pomysł: skoro oni tak, to ja pójdę w zaparte, że mam zaświadczenie, a nie będę męczył uczelni kolejnymi prośbami. Tak więc czwarta wizyta. Znów wszystko to samo, ale tym razem z premedytacją staram się trafić na najmniej mi znaną panią urzędnik (tą z pierwszej wizyty).
J: Dzień dobry (...) EKUZ.
Dokumenty, niepewność, kompletne zagubienie w oczach pani urzędnik i ja już wiem, że tej karty dzisiaj nie dostanę.
P: Musi pan to przetłumaczyć.
J: Tu jest napisane, że jestem przyjęty (...)
P(z wyrazem twarzy typu "bitch please"): Ale u tłumacza przysięgłego.
WTF, no to teraz mnie pani załatwiła, gratuluję sprytu i wykorzystania mojej nieuwagi. Zaraz wyjdę stąd znów z podkulonym ogonem nie wiedząc, że na stronie internetowej NFZ widnieje taki zapis (idiotyczna pisownia jest oryginalna): "W przypadku, gdy na podstawie wydanego przez zagraniczną uczelnię lub szkołę zaświadczenia lub legitymacji wystawionej w języku obcym, nie można jednoznacznie określić, faktu dalszego kształcenia się przez osobę, której ma być wydana karta. Oddział Wojewódzki NFZ w celu ustalenia prawa do świadczeń może żądać od wnioskującego, tłumaczenia przysięgłego dokumentu, na język polski lub angielski." A moje dokumenty są w języku angielskim. To tak trudno je rozczytać i zrozumieć? Lekko zdziwiony staram się jeszcze powalczyć o te kilkadziesiąt złotych wydane na tłumaczenie.
J: To jest po angielsku, to nie może pani przeczytać?
Teraz uwaga, najbardziej kretyńska odpowiedź świata!
P: Jesteśmy w Polsce, wie pan, ma być po polsku.
Facepalm z mojej strony i wychodzę. Wiem, że już dzisiaj nic nie załatwię.
Napisałem więc do uczelni prośbę o takie zaświadczenie, jakie chce nasz wspaniały NFZ. Ciekaw jestem, jaką odpowiedź dostanę, skoro normalnie wcale takie dokumenty nie są wypisywane. W międzyczasie zdążyłem się jeszcze pozbyć wątpliwości co do tego, czy będę kiedyś się starał o uzyskanie norweskiego obywatelstwa. Jeżeli za każdym razem mam przechodzić przez podobny zestaw atrakcji z polskiej strony, wybór jest jednoznaczny. Nie poddaję się jednak tak łatwo i idę na piątą wizytę. Tym razem zabieram jednak ze sobą zestaw małego islamskiego zamachowca, czyli kamizelkę z dynamitem schowaną pod koszulką. Ludzi w kolejce mnóstwo, na szczęście wszyscy po EKUZ turystyczny, więc idzie szybko, bez żadnych problemów podobnych do moich. Chwilę później jestem w pokoju, wręczam dokumenty, nie mam żadnych nowych, po prostu liczę na szczęście, bo chyba tylko to mi pozostało.
J: Dzień dobry (...) EKUZ.
Pani chyba już mnie kojarzy, bo znów nieufnym wzrokiem patrzy na kartkę. 
P: Nie ma tłumaczenia dokumentów.
J: W zasadach jest napisane, że może być po angielsku lub po polsku.
P: Skoro lub, to my potrzebujemy po polsku. Nie żądałabym tego od pana, gdybym pan tego nie potrzebował.
Jaaaasne. I z tym "lub" też się pani myli, bo to jest alternatywa, czyli prawdziwość choćby jednej z wartości świadczy o prawdziwości całego zdania. Ale co pani z NFZ może wiedzieć o logice. 
J: Jeżeli pani chce dokładne zaświadczenie, to można się skontaktować z uczelnią, tu jest adres e- mail i wtedy się wszystko wyjaśni. A tak to ja wydam pieniądze na tłumaczenie i się okaże, że znowu coś nie pasuje.
P: No nie wiem. My możemy się skontaktować, ale to będzie długo trwało, pewnie uczelnia da odpowiedź po miesiącu, my nie możemy tak długo czekać. 
I ja też nie mogę czekać, ale to na razie tylko NFZ wszystko opóźnia. Poza tym, chciałbym zobaczyć norweską uczelnię, która odpisuje dopiero po miesiącu. Odpowiedzi na moje dotychczasowe zapytania dostawałem po kilku dniach...
J: To ja już nie wiem, o co w tym chodzi.
P: No my pana nie zmuszamy, żeby pan wyrabiał tę kartę.
J: Fajnie, ale dosyć tego.
BUM! I w tym momencie cała placówka NFZ znika z powierzchni ziemi. Przyjeżdża TVN24 i przygotowuje swój program specjalny o "wstrząsającym zamachu" w niewielkim mieście. Zaczynają się wywiady z mieszkańcami typu: "taki spokojny był, zawsze mówił dzień dobry" i poszukiwania związku treści tego bloga z ideologią państwa islamskiego. Ktoś wprowadza stan wyjątkowy, ktoś zwiększa kontrolę na granicy. A tak naprawdę nie zmienia się nic, bo zaczyna się lipiec, a ja wciąż nie mam tej karty... 
Na szczęście takie zakończenie się nie wydarzy, bo mamy jeszcze opcję "prywatnie" zamiast "na NFZ". A człowiek się tylko niepotrzebnie nachodzi i podenerwuje, zanim z niej skorzysta.

3 komentarze:

  1. Ale paranoja... Mam nadzieje ze w koncu uda sie to zalatwic

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam dokładnie ten ból.
    Jestem na wymianie w Bergen i NFZ nie chciał wydać mi karty, bo w międzyczasie kończę 26 lat. Na nic moje tłumaczenia, że to przecież leży w moim interesie i na pewno załatwię zgłoszenie do ubezpieczenia przez uczelnię, na nic bóle i żale. Wszechwiedząca Pani z NFZ odpowiedziała: "proszę przyjechać po 26 roku życia, to damy nową."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, dla pani z NFZ nigdy nie ma problemu, żeby przyjechać z końca świata i złożyć wniosek o wydanie karty. Czasem człowiek załamuje ręce. Wymiana w Bergen brzmi nieźle, ale jak tam z pogodą, jest jakaś zima? Znając tamtejsze warunki, to mimo tej zaściankowości Alty, wolę tonąć w śniegu niż w deszczu ;)

      Usuń